Relacja z H-33 - Trasa Piesza

Sebastian Liwoch

 

    O 23:10 w pociąg i do Gdańska, tak się ten dzień skończył... A kolejny dzień, dzień chyba za dużo powiedziane kolejna doba rozpoczęła się tak jak skończyła się poprzednia czyli w pociągu. I tak jechaliśmy sobie do Gdańska, czytałem sobie gazetkę a reszta moich towarzyszy spała sobie, mi się udało usnąć dopiero około godziny 3, a było to już za Łodzią po przebudzeniu około 6 zjadłem sobie bułkę i dalej kontynuowałem jazdę. Do Gdańska dotarliśmy o godzinie 8:30, najpierw poszliśmy na wieże jednego z kościołów wysoko było że ho ho. Po zejściu na dół zjedliśmy pizze a następnie do empiku poczytać książki i gazety. Tak nam zeszło do 14:30 kiedy to poszliśmy na busa jadącego do miejsca rajdu czyli do Trąbek Wielkich. Byliśmy jednymi z pierwszych przed bazą , jak została otwarta weszliśmy i rozłożyliśmy śpiwory itd. Próba uśnięcia spełzła na niczym, udało mi się tylko trochę poleżeć. Po 19 zacząłem się szykować do wyjścia, kanapki ,niezbędne rzeczy potem przebieranie, na starcie stawiliśmy się o 20:50. Mapy były rozdawane od 20:57 i o 21 około 550 osób (jak się później dowiedziałem) ruszyło w trasę, aby sprawdzić się w orientacji w terenie, aby rywalizować głównie z własnymi słabościami ale i z przeciwnikami. My ruszyliśmy szybko, do 1 punktu biegliśmy cały czas co zaowocowało dotarciem do niego już o 21:27. Do drugiego punktu był bieg podobnie jak do pierwszego, niemal non stop nie licząc przeprawy przez rzekę, po leżącym drzewie i przez jakieś dziwne kolczaste rośliny. Do punktu 2 dotarliśmy o 22:35 zajmując około 45 pozycje. Zacząłem już odczuwać pierwsze zmęczenie, po przebiegnięciu około 10 km a co gorsze i co mnie bardziej martwiło to prawe kolano zaczęło mnie mocno boleć. Jak się potem miało okazać ból ten towarzyszył mi niemal do końca trasy. Droga do punktu 3 zajęła nam już nieco więcej czasu ,bo 2 godziny bez 3 minut odległość była podobna jak z punktu 1 do 2 jednak troszkę pobłądziliśmy i stąd ten poślizg w czasie. Do punku 3 dotarliśmy na godzinę 0:32, niestety nie pamiętam na jakim miejscu ,bo nie zapisałem po prostu uleciało z pamięci...i tak dobiegła końca ta doba... Kolejna zaczęła się tak samo jak skończyła ostatnia. Droga do punktu 4 zajęła nam 55 minut a odległość 5,5 km. Niestety to kolejny punkt z ,którego nie zapamiętałem miejsca jakie zajmowaliśmy w tym momencie. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy do kolejnego punktu, trasa do tej pory w znacznej mierze wiodła przez las co powodowało zmniejszenie uczucia chłodu spowodowanego mroźnym wiatrem podczas drogi na otwartej przestrzeni. Do 5 punktu dotarliśmy o 2:44 , zajmując około 60 pozycji co biorąc pod uwagę liczbę uczestników było wynikiem dość dobrym. Piąty punkt leżał przy jeziorze Przywidzkim, niestety pora nocna nie pozwoliła nam na podwianie panoramy jeziora. Droga do punktu 6 wiodła wzdłuż jeziora a następnie przez las i kilka wsi. Punkt szósty był dość dobrze ukryty ponieważ szukanie go zajęło nam sporo czasu ,bo prawie 2 godziny dotarliśmy do niego o godzinie 4:40 przy stosunkowo nie wielkiej odległości 5,5 km. Ból mojego kolana ciągle się powiększał i już właściwie nie potrafiłem iść nie kulejąc, choć nie mówiłem nic o tym że mnie boli i starałem się dotrzymywać kroku towarzyszom, jak by tego było mało to jeszcze dostałem jakby skurczu na twarzy co mnie nieźle wystraszyło, ponieważ nie mogłem ruszać przez pewien czas szczęką. Na szczęście dość szybko mi to przeszło ale strach i niepewność czy to nie coś poważnego pozostały. Przecież szliśmy w temperaturze powietrza wahającej się w okolicach –3 do –5 oraz przy mroźnym wietrze popijając zimną wodę. Po dotarciu na punkt 6 okazało się że czas 2 godzin dojścia do tego punktu spowodował że spadliśmy w okolice 80 miejsca. Ale nic to ruszyliśmy niemal od razu do punktu 7, który był oddalony od szóstki o 8 km. Zaczęło świtać. Droga do punktu 7 wiodła przez 1 czy 2 wsie a następnie skręciliśmy w las i tam zaczął się kipisz, bo ścieżek i różnych przecinek było multum a i do dokładności map można mieć wiele do życzenia. Długo błądząc i mijając po drodze bagna oraz przedzierając się przez chaszcze w ,których o mało co się nie zgubiłem dotarliśmy wreszcie do punktu kontrolnego o 6:58 spadając w okolice 100 pozycji. Jak nie trudno się domyśleć wiadomość ta nie specjalnie nas ucieszyła. Ruszyliśmy do punktu 8 ,który znajdował się w bazie rajdu i był za razem półmetkiem rajdu. Miałem wątpliwości czy wyjść na 2 pętle w obawie o własne zdrowie cały czas rozważałem za i przeciw decyzji jaką podejmę. Na punkt 8 dotarliśmy o 7:56 po niecałej godzinie od poprzedniego punktu. Postanowiłem iść zaliczyć 1 lub 2 punkty z drugiej pętli a potem wrócić. W tej chwili miałem świadomość że poprawiłem już wynik z zeszłego roku o prawie 5 godzin ,przy tym samym dystansie. Przerwa między pętlami trwała około 25 minut. Szybki prysznic, zabranie jedzenia i w drogę. Do 9 punktu 7 km, dotarliśmy do niego o 9:47 i bardzo miła niespodzianka bo podskoczyliśmy na 40 miejsce. Postanowiłem zaliczyć jeszcze 10 punkt i wrócić do bazy z powodów jakie wyżej opisałem jednak w połowie drogi do punktu 10, przełamałem chyba największą barierę psychiczną w całym rajdzie i postanowiłem że pójdę do końca bez względu na cenę jaką przyjdzie mi zapłacić. W drodze do punktu 10 trochę pobłądziliśmy i daliśmy się wyprzedzić 20 osobom. Szybkie odhaczenie się na liście i w drogę do punktu 11 do ,którego było 5 km, tym razem w miarę szybko i bez problemów osiągnęliśmy punk 11 w 59 minut po punkcie 10, co zaowocowało awansem w okolice 50. Kolejny odcinek jaki przyszło nam pokonać był najdłuższym w całym rajdzie bo liczył około 10 km. Jednak udało nam się to zrobić w dobrym tempie, mimo tego że zaczęły pękać odciski mi na stopie...ale po dojściu do punktu 12 o zapomniałem o całym bólu ponieważ okazało się że jesteśmy pod koniec pierwszej 30 J Do punktu 12 szliśmy około 1,5 godziny i dotarliśmy do niego o godzinie 13:36. Naładowani informacją o wysokim miejscu oraz tym że do końca już poniżej 25 km zostało zaczęliśmy biec około 2 km do kolejnego punktu, może trochę więcej choć nie wiem, bo przy takim zmęczeniu każdy km ciągnie się jak 5...Do punktu 13 było w sumie 5 km, po dotarciu okazało się że utrzymujemy pozycje z poprzedniego punktu, więc łyk wody i dalej przed siebie w tym momencie już nie czułem że kolano mnie boli, bo od pasa w dół bolało mnie dosłownie wszystko...każdy mięsień, każde ścięgno...cały czas walka i to nie z przeciwnikami ale z sobą, ze słabościami, wycięczeniem i z bólem...bólem ,którym z każdym metrem był coraz większy. Droga do punktu 14 wiodła przez otwartą drogę i bieg w takich warunkach był niesamowicie ciężki a to nie tylko przez kolosalne zmęczenie i ból ale też przez wiatr, który był bardzo porywisty jak w nocy z tym że nieco cieplejszy. Jednak około 1 km przed punktem 14 zaczął się las i droga z górki więc znowu podbiegliśmy ten dystans. Po zgłoszeniu się na punk 14 okazało się że jesteśmy w pierwszej 20 !!! I znowu na chwile zapomniałem o tym całym wysiłku, który za nami, do mety 10 km więc już nie dużo. Po zapisaniu się na tym punkcie od razu bieg aż do końca lasu nie wiem z 1000 metrów może dalej, dokładnie nie jestem w stanie tego określić. Jak się las skończył znowu zaczęło wiać , ale po marszu dalej biegliśmy mając świadomość że meta już nie daleko może 7 może 8 km. Jak by tego wszystkiego było mało to woda mi się skończyła. Próbowałem jeszcze trochę biegnąc ale robiło mi się ciemno przed oczami i byłem coraz słabszy, więc zacząłem iść najszybciej jak tylko jeszcze mogłem, zapewne był to szybszy chód niż się normalnie chodzi. Droga do ostatniego punktu przed metą zajęła nam godzinę, byliśmy na nim o 16:30 a odległość między 14 a 15 to 6,5 km więc tępo było nie najgorsze mimo tego że nie cały czas biegliśmy. Po dotarciu na punkt 15 okazało się że zajmujemy miejsca 15,16,17 czyli znowu awans do mety 4 km...i walka o to żeby to utrzymać, żeby nie paść z wycięczenia kilkaset metrów przed metą. Ostatnia mobilizacja i bieg, bardzo wolny ale jednak bieg żeby zmieścić się w 20 godzinach. Na metę dotarliśmy o 16:56...udało się skończyć HARPAGANA i zejść poniżej 20 godzin do tego na świetnej 15 pozycji, ponieważ dotarliśmy w jednym czasie a to jest wyznacznik miejsc. Poleciały łzy radości... jest świadomość dokonania czegoś niecodziennego w sumie można powiedzieć że udało się przejść około 120 km, bo jednak trochę błądziliśmy. Pokonanie swych słabości to jest to co się docenia... Po rajdzie tylko poszliśmy do sklepu, pod prysznic i spać. Jedyne co mnie budziło to ból po przewróceniu się na drugi bok. Obudziliśmy się o 22 na rozdanie dyplomów a potem dalej spać. Po wstaniu o 7 rano pakowanie się i na PKS, a potem w pociąg i do domu. Do Myszkowa wróciłem około 18:30.

 

Sebastian Liwoch, pseudo Sebol