Relacja z H-33 - Trasa Piesza

Marcin Krzysztofik

 


Gdańsk, 24/04/07 

    No i już po kolejnym Harpaganie. Dla mnie osobiście wyjątkowym, bo trzecim, w którym uczestniczyłem (Po H31 i H32). W Bożympolu Wielkim było ciężko- ledwo doszedłem na półmetek i tam zakończyłem. W Przodkowie o niebo lepiej- 86km zaliczone i 54 miejsce. wynik o niebo lepszy, ale to ciągle nie to... Setka musi być, więc na H33 postawiłem sobie cel przejścia 100km, niezależnie w jakim czasie, nawet z czasem 23.59, byle tylko dojść. Czy doszedłem? Odpowiedź na końcu relacji, a teraz zapraszam do lektury: 

    W Trąbkach Wielkich pojawiliśmy się około godziny 19. My to jest Krystian, Michał i ja- w Przodkowie też szliśmy w takim składzie przez znaczną część trasy (chłopaki odpadli trochę wcześniej ode mnie) i stwierdziliśmy, że tym razem też idziemy w tym składzie. Wszyscy trzej jesteśmy rocznik 85 i wszyscy trzej studiujemy na Politechnice Gdańskiej. Po szybkim zgłoszeniu w bazie rozłożyliśmy się w zatłoczonej sali gimnastycznej, po czym udaliśmy się do stołówki na ciepły posiłek (spaghetti w proszku to żaden rarytas, ale ważne, że ciepłe). O godzinie 20 zaczęliśmy pakowanie prowiantu oraz ogólne przygotowania. 20.45 już staliśmy na starcie. No i tak zleciało do tej wyczekiwanej od pół roku godziny 21, kiedy to wreszcie ruszyliśmy. 

Start – PK1 

    Od początku szybkie tempo, bez biegania, ale szybkie na tyle, że inni piesi nas nie wyprzedzali. Jako, że to pierwszy punkt to stwierdziłem, ze lepiej na niego iść drogą dłuższą, ale łatwiejszą. Poszliśmy zatem tak jak wszyscy na wschód, tylko że nie odbiliśmy na północ jak część ludzi tylko poszliśmy na północny wschód, do Trąbek Małych, tam kawałek asfaltem, za skrzyżowaniem w wąwóz na północ i przez pola do lasu. Dalej ładną drogą na północny zachód i o 21.42 byliśmy na PK1. Żaden szałowy wynik, ale na początek bardzo dobrze. 

PK1 – PK2 

    Stwierdziliśmy, że przez Kłodawę lepiej będzie przejść kierując się na południowy zachód, co było chyba błędem, gdyż nie dość, że mieliśmy problemy ze znalezieniem przeprawy i w końcu po zwalonym drzewie się udało to wyszliśmy za daleko na południe. Ogólnie nieciekawie. Zanim doszliśmy do ronda to straciliśmy niepotrzebnie sporo czasu. Od ronda asfaltem na zachód, za PGR Warcz ładną drogą na północ i bez problemu dotarliśmy na PK2. Na razie miejsce w trzeciej setce, czyli nieciekawie. Krótka przerwa na zaklejenie palców i na coś dla żołądka i w drogę. 

PK2 – PK3 

    Cofnęliśmy się 200 metrów do drogi która nas doprowadziła do PK2 i udaliśmy się na północny zachód, za mostkiem odbiliśmy na Ostróżki, z Ostróżek dalej na zachód, przecięliśmy asfaltówkę i dalej lasem bez problemu przez jakieś 2km drogą na północny zachód, kawałek przecinką na zachód i odbicie na północ na PK3. Miejsce nadal nieciekawe, ale przynajmniej bez problemu przeszliśmy. 

PK3 – PK4 

    Po krótkiej przerwie droga na zachód, przez pole i dość szybko wylądowaliśmy w Jodłownie. Drogą (nie asfaltówką, tą na północ od niej) doszliśmy do Marszewskiej Góry i przed mostem odbiliśmy na południowy zachód licząc, ze koło jeziora uda nam się przebić na drogę idącą wzdłuż lasu. Oczywiście trafiliśmy na dość szeroki kanał i myślałem, że wtopiliśmy i trzeba będzie iść naokoło jeziora, na szczęście jednak znaleźliśmy tuż przed jeziorem przeprawę i dalej bez większych problemów znaleźliśmy się na PK 4. Tam krótki odpoczynek, smarowanie nóg maścią przeciwbólową i dalej. 

PK4 – PK5 

    Na południe do Dolnej Huty, pod górkę do Górnej Huty i drogą na południowy wschód zeszliśmy do asfaltówki pomiędzy Pomlewem a Przywidzem. W międzyczasie dołączył do nas Przemek – musiał zostawić partnera na PK4 z powodu kontuzji, więc żeby nie iść samemu to dołączył się do nas. Przecięliśmy pole, doszliśmy do granicy lasu, jakieś 400m brzegiem lasu i na azymut na południe do drogi i ładne zejście nad jezioro prosto na punkt. Godzina 3.30, czyli tempo ok, w 6,5h zrobione 30km. 

PK5 – PK6 

    Obeszliśmy jezioro i najkrótszą możliwą drogą dotarliśmy do Miłowa. Wbrew sugestiom, żeby iść naokoło przez Biziny asfaltem i później odbić na południowy wschód ja wybrałem drogę idącą praktycznie na południe, wręcz prosto na punkt. Bez większych problemów dotarliśmy na PK6, zaliczając po drodze 2 moje lekkie błędy w prowadzeniu. Na punkcie dożywienie, wysmarowanie nóg przeróżnymi specyfikami. Latarki można było już schować, było wystarczająco jasno, ale i piekielnie zimno. Czas był dobry- miejsce na początku drugiej setki. 

PK6 – PK7 

    Bez problemu i dość szybko dotarliśmy do Olszanki, dalej drogą i przez Błotnią odbicie na południowy wschód, za wąwozem na północny wschód przecinką do leśnictwa Wojanowo. I od tego momentu szliśmy z gośćmi, którzy wyglądali na takich, co wiedzą co i jak i chyba to właśnie uśpiło naszą czujność... niestety szliśmy na PK 7 na czuja, spotykając coraz to nowe zagubione osoby. Pobłądziliśmy, zrobiliśmy kółko leśnymi drogami wracając do miejsca, w którym byliśmy wcześniej. Morale spadło na łeb, na szyję. Działo się niedobrze. Na szczęście pojawili się goście, którzy wiedzieli gdzie są i dokąd idą, więc idąc za nimi po 15 minutach znaleźliśmy się na PK7. Godzina 7.22 – straciliśmy co najmniej 40 minut na bezsensowne błądzenie. 

PK7 – PK8 

    Z Michałem i Przemkiem ruszyliśmy bardzo szybko, zostawiając Krystiana, który miał problem z nogą. Doszedł później bez problemu do bazy, gdzie zakończył udział w H33. My nie wiadomo czemu z PK7 poszliśmy na południe, nie jak wszyscy na wschód, co nas kosztowało zbytnie odbicie na zachód i stratę conajmniej 20 minut. Mówi się trudno, wzdłuż lasu a potem przez pole dotarliśmy do PGR Czerniec, po drodze omijając gniewną panią która nie chciała nas przepuścić przez swoje ziemie, bo ona ma 200 hektarów i ruiny PGR-u i wspaniałą brukową drogę i ogólnie musiała sobie pogadać, bo jej się nie podobało, że jakieś przybłędy się przewalają przez jej cudowne włości. Śmiesznie było przynajmniej. doszliśmy dalej do asfaltu i dalej najkrótszą możliwą drogą do bazy. Czas w bazie: 8.36, miejsce w drugiej setce.

PK8 – PK9 

    Do 9.15 trwał odpoczynek w bazie, krótki relaks, jedzenie i picie i dalej do boju. Przemek i Michał nie byli chętni, żeby iść szybko, no ale narzuciłem tempo dość ostre, więc na początku chłopaki trochę musieli podbiegać. Za Ełganowem już się jednak dostosowali do mojego tempa. Za Ełganowem, przed lasem odbiliśmy od drogi, poszliśmy kawałek wzdłuż lasu i na azymut dostaliśmy się drogi, po czym bez najmniejszego problemu trafiliśmy na PK9. W lekko ponad godzinę zrobiliśmy 7km, bardzo fajne tempo. 

PK9 – PK10 

    Z PK9 wyruszyliśmy na południe, przez Mirowo Małe i dość niefortunnie kierowaliśmy się na południe, tracąc trochę czasu i nadkładając drogi, ale w końcu dotarlismy do torów kolejowych. Torami jakieś 700 metrów do końca wąwozu i na przełaj przez pole na południowy wschód prosto na PK10. Tam też pożegnałem się z chłopakami, którzy stwierdzili, że dla nich to koniec. Krótka przerwa na Czerwonego Byka, jednego batona i ruszyłem w samotną wędrówkę. 

PK10 – PK11 

    Bardzo szybko pokonany przeze mnie odcinek- prostą drogą dotarłem do Bolesławowa, tam przez jakąś szkołę rolniczą czy cokolwiek to było drogą na południe, ale tą odbijającą na zachód, dotarłem do lasu, potem śliczną drogą na wschód i po 40 minutach od wyjścia z PK10 byłem na PK11. Chyba wtedy po raz pierwszy byłem w pierwszej setce. 

PK11 – PK12 

    Kierując się na zachód prze las, potem przez pole omijając podejrzaną wielką dziurę w ziemi po 25 minutach dotarłem do Trzcińska, skąd skierowałem się na południowy wschód drogą na Ciecholewy. Jakieś 700 m przed Ciecholewami ściąłem drogę, oszczędzając jakieś pół kilometra i dalej bez problemu dotarłem do PK12. 

PK12 – PK13 

Ciężko było wstać po odpoczynku, stopy miałem już bardzo obolałe, sporo pęcherzy, ale nie pomyślałem o przebijaniu ich licząc, że jakoś dojdę... Bez problemu doszedłem do miejscowości Wętkowy, udało mi się rozchodzić znów moje obolałe kończyny dolne i szybkim tempem szedłem drogą. Przed Małżewem odbiłem na północny wschód, przez most i dalej prostą drogą na PK13. Niestety paręset metrów przed punktem pękł jeden pęcherz, czego efektem był okropny ból i drastyczne zwolnienie tempa. Dając się wyprzedzić przez parę osób dotarłem jednak na punkt, gdzie trzeba było spędzić jakieś 20 minut na opatrywanie stóp. Przynajmniej byłem już w pierwszej setce zawodników. Do 21 zostaje jakieś 6 godzin a do przejścia 18.5 km – jak mi nogi nie odmówią posłuszeństwa to dojdę wolnym tempem. 

PK13 – PK14 

Zdecydowałem się iść trasą omijającą jezioro od zachodu. W okolicy wsi Marianka, na drodze asfaltowej niestety druga stopa odmówiła posłuszeństwa, pęcherz na podeszwie pękł co bolało jeszcze bardziej niż poprzednio, bo nie było nawet miękkiego podłoża gdzie można by iść. Postanowiłem nie tracić czasu na zatrzymywanie się i opatrywanie tego, tym bardziej, ze nie miałem już plastrów. Walcząc z bólem, jakiego wcześniej chyba nie zdarzyło mi się czuć człapałem dalej. Stopę stawiałem na zewnętrznej krawędzi, żeby tylko nie naciskać podeszwą i jakoś doszedłem do Małe Turze, potem przez pole do lasu. Noga na miękkim podłożu tak nie bolała, więc mogłem iść nawet znośnym tempem, a ból nie był tak duży jak wcześniej. W międzyczasie pomyliłem drogę i musiałem nadłożyć pól kilometra, ale wróciłem na dobrą drogę i po przeprawie przez strumyk, podejściu na dość wysoką górę, zejściu z niej, udało się trafić na drogę prowadzącą na PK 14. Do końca 3h 45minut i 10.5km – czuję powoli smak zwycięstwa, mieszany ze zmęczeniem 

PK14 – PK15 

    Nawet się nie zatrzymałem, bo wiem, że bym nie dał rady wstać. W ruchu szybki batonik i Red Bull i jazda przed siebie. Prostą drogą doszedłem dość szybko do Sobowidza. Tam kawałek asfaltem i zejście na północ w kierunku cmentarza. Obszedłem cmentarz i kawałek lasu, po czym odbiłem na północny zachód przez most nad kanałem i dalej kierowałem się przez drogi i bezdroża na północ i po jakiś 50 minutach udało mi się dobrnąć do Łaguszewa. Tam bezbłędnie wybrałem drogę na PK 15. Zacząłem go szukać co prawda trochę za wcześnie, przez co straciłem 5 minut przeszukując górkę przy drodze, ale punkt, jak się okazało był 100 metrów dalej. Miejsce w 8 dziesiątce na PK15, godzina 18.42. 

PK15 – META 

    Będąc na PK15 wiedziałem już, że mam bardzo dużo czasu na ostatnie 4km, widziałem, że przejdę te 100 piekielnych kilometrów się nie muszę śpieszyć. I właśnie chyba to dało mi taki zastrzyk adrenaliny, że prawie całe 4 km przebiegłem. Nie wiem skąd wziąłem na to siły, na ból stóp się uodporniłem tak, że nie zwracałem na niego uwagi- po prostu biegłem. Jeszcze przed Trąbkami Małymi zobaczyłem jakieś 600-700 metrów przede mną grupkę ludzi idącą do bazy, więc stwierdziłem, że jest szansa na walkę o miejsce na mecie! Tak, więc całą drogę Trąbek Małych do Wielkich przebiegłem, wyprzedziłem chyba 6 piechurów i o 19.07 oddałem kartę startową na mecie. ZWYCIĘSTWO! 

Podsumowując: 

    Harpagana w Trąbkach Wielkich będę pamiętał na pewno długo. Wynik: 100km w 22 godziny i 7 minut, 55 miejsce (według wyników wstępnych) uważam za swój sukces i duże osiągnięcie. Nawet nie tu żadnego znaczenia to, że dziś jest wtorek, a ja ledwo chodzę i jestem cały obolały. Warto było się tak wymęczyć, bo satysfakcja z przejścia Harpagana jest ogromna. Jeden zawodnik na trasie powiedział, że po każdym Harpaganie organizatorzy powinni dawać zawodnikom do podpisania cyrograf: „Nigdy więcej nie wystartuję w Harpaganie!”. Myślę jednak, że Ci, którzy poznali trochę tę imprezę, nie zgodzą się z tym – mimo bólu i zmęczenia jest radość i satysfakcja, szczególnie u osób, które tak jak ja ani nie trenują biegania, ani nie chodzą regularnie na marsze długodystansowe tylko raz na pół roku chcą sobie zafundować „lekki hardcore”. Osobiście każdemu będę polecał Harpagana! Serdeczne dzięki dla organizatorów za super organizację i dla Karola dla świetną trasę! Do zobaczenia za pól roku, być może na rowerowej! 

Marcin Krzysztofik