Relacja z H-33 - Trasa Mieszana

Krzysztof Przyłucki

 


    

Harpagan – just in time

 

“Just In Time (JIT), (ang. dokładnie na czas), jest to strategia zarządzania zapasami stosowana w celu usprawnienia zwrotu inwestycji poprzez redukcję poziomu zapasów w całym procesie produkcyjno-magazynowym i związanych z nim kosztów”.

/Wikipedia/

 

To moja druga przygoda z Harpaganem i drugi raz na trasie mieszanej. Startuję w rajdach AR (Adventure Racing) i staram się wybierać trasę, która najlepiej do nich przygotowuje. A zresztą i tak pewnie nie poradziłbym sobie z pieszą setką...

 

Poprzednim razem (Harp 32 w Przodkowie) nie poszło mi najlepiej. Zaliczyłem jedynie 3 punkty rowerowe i wylądowałem na 16. miejscu. Kondycyjnie było nieźle, zawiodła przede wszystkim nawigacja. Postanowiłem więc nad nią popracować i zimą wystartowałem w kilku BnO. Zainwestowałem też w kultowy mapnik Miry. Celem była pierwsza „10” i ukończenie części pieszej poniżej 11 godz.

 

Do Trąbek Wielkich dotarłem już około 17., więc miałem trochę czasu na spokojne przygotowania. W miarę zbliżania się 21. rosło napięcie, poziom adrenaliny i intensywność zapachu ben-gaya unoszącego się w sali gimnastycznej miejscowego gimnazjum. Jeszcze tylko ostatnia wizyta w zatłoczonym WC, czołówka na głowę – i na start!

 

Ruszamy punktualnie o 21. Wystarczyło kilka minut oczekiwania i już zaczynam się trząść z zimna. Nie wierzę własnym oczom, ale zaczyna...padać śnieg (na szczęście zaraz przestaje). Postanawiam wybierać warianty łatwiejsze nawigacyjnie, nawet jeśli będą trochę dłuższe. Tak więc wraz ze sporą grupką kieruję się na północny-zachód do Trąbek Małych. Dzięki temu trafiam na punkt bez pudła (21:31), jednak inni już tam są. Straty czasowe do najlepszych są jednak niewielkie (8 min).

 

Z PK1 kieruję się nie tak jak większość na północ, tylko na zachód. Zamierzam sforsować Kłodawę i pobiec dalej na północny zachód do drogi na PGR Warcz. Wybiegam z lasu prosto na dość grubą kłodę w nurcie rzeki – co prawda niezbyt stabilną, jednak udaje się ją pokonać bez lądowania w wodzie. Za Kłodawą wdrapuję się na wysoką i stromą skarpę i najpierw miedzą, a potem drogą polną biegnę na północny zachód do asfaltu. I tu popełniam największą wtopę nawigacyjną na tym rajdzie – źle oceniam, która to droga. W rezultacie zamiast w kierunku Warcza trafiam przez Żabiankę do Jagatowa. Kosztuje mnie to dobre 3 kilometry i z pół godziny czasu. W końcu wypadam z lasu na drogę przed PGR Warcz, wprost na niekończący się wąż piechurów. No tak, obsunąłem się w klasyfikacji pewnie z 200 miejsc... Czyżby miała się powtórzyć historia z poprzedniego Harpa? Ale nie ma co załamywać rąk, tylko trzeba napierać. Wyprzedzam więc dziesiątki dziarsko maszerujących piechurów i za rzeczką skręcam w prawo na Małą Żuławkę. PK2 jest w lesie, na skrzyżowaniu przecinki z drogą. Teraz jestem już ostrożniejszy; trafiam na właściwą drogę i wkrótce na punkt (23:04). W tym momencie jestem dopiero 18. na TM i 124. ogółem, a do liderów tracę ponad godzinę.

 

PK3 jest w środku lasu, od razu widać, że nie będzie go łatwo znaleźć. W pobliże punktu docieram dość sprawnie, jednak na miejscu trochę się błąkam, wraz ze sporą grupką innych poszukiwaczy. Na punkt docieram równo o 1:00. Niestety, jestem dopiero 22. na TM i 204. ogółem. Strata do liderów wzrasta do 1,5 godz. Kiepska nawigacja znowu daje o sobie znać.

 

Z PK4 powinno pójść łatwiej. Asfaltem przez Jodłowno i Marszewską Górę, po czym skrajem lasu, wzdłuż rzeki. Psy atakują, ale uchodzę z życiem. Na PK4 jestem o 2:06. Przesuwam się na 20. miejsce na TM i 139 ogółem.

 

Na PK5 najpierw ostro wąwozem w dół do Dolnej Huty, potem równie ostro w górę do Górnej Huty i dalej do asfaltu. Nad jez. Przywidzkie docieram z pewnymi problemami. Za wcześnie skręcam z drogi, po czym przedzieram się przez krzele i wąwozy. Jestem tam o 3:28 jako 17. na TM i 126. ogółem. Pozycja się poprawia, ale strata do liderów rośnie do 2 godz.

 

Teraz najpierw wzdłuż jez. Przywidzkiego, a potem ostro w górę do Miłowa. Następnie asfaltem na południowy zachód, a za Blizinami w lewo. Skręcam trochę za późno i w rezultacie trzeba się przedzierać na azymut przez las, ale nie jest źle. Na PK6 ląduję o 4:42, co daje 13 miejsce na TM i 71. ogółem. Nie do wiary, ale na tym odcinku przesunąłem się o ponad 50 miejsc w górę! Inni musieli widać nieźle pobłądzić. Jednak strata do liderów powiększa się o kolejne kilka minut.

 

Pozostał ostatni punkt na etapie pieszym. Najpierw przez las i pola do Olszanki, a potem postanawiam iść dłużej, ale na pewniaka. Asfaltem prawie do Mierzeszyna, potem polną drogą do odpowiedniej przecinki prowadzącej prosto na punkt. Wprawdzie za drugim razem, ale znajduję tę właściwą. Przejaśnia się, sarenki przyglądają się ciekawie. O 6:42 trafiam na PK7. Jestem 10. na TM i 57. ogółem.

 

Teraz już tylko jak najszybciej dostać się do bazy. Spotykam bardzo wesołego gościa; mimo że mamy w nogach już prawie 50 km, staramy się biec. Stado saren zostawia nas jednak daleko w tyle. Z lasu wychodzę w PGR Czerniec, przechodzę przez asfalt i trafiam na znakomitą, prostą jak drut drogę bezpośrednio do Trąbek Wielkich. W bazie (PK8) melduję się o 7:45, czyli po 10 godzinach i 45 minutach od startu. Jestem na 8. miejscu na TM i 46 ogółem. Nieźle, jak na razie założenia zrealizowane. Ciekawe co będzie dalej? Obawiam się etapu rowerowego, tym bardziej że jest zimno i mocno wieje.

 

Pobyt w bazie staram się skrócić do minimum – odbiór roweru i bagażu z przechowalni, przebranie się, jedzenie. Jeszcze tylko izostar do bukłaka – i można jechać. Tylko co tu robi ta mokra plama? No tak, źle dokręciłem bukłak i połowa jego zawartości ląduje na podłodze, a cały plecak pięknie nasiąka lepkim płynem... Nie pozostaje mi nic innego, jak... jechać bez plecaka. Pakuję więc do kieszeni co się da – i w drogę. Jest 8:21, pozostało jeszcze 6 godzin i 39 minut.

 

Kieruję się najpierw – jak się okazuje jako jedyny – na wschód, na PK9. Jednak, chyba z przyzwyczajenia, jadę do Trąbek Małych zamiast do Kaczek i muszę kawałek wracać. Sięgam po bidon, ale bidonu...nie ma! No tak, nie dość że zalałem plecak, to jeszcze zapomniałem bidonów! Postanawiam jednak już nie wracać, tylko jadę do najbliższego sklepu. Na szczęście nie ma kolejki. Jedynie wyraźnie „wczorajszy” gość kupuje chleb i piwo. Rozważa, który chleb wybrać, potem które piwo... Brakuje mu kasy, więc piw będzie jednak mniej. Nie, po dokładnym przetrząśnięciu kieszeni i przeliczeniu klepiaków okazuje się, że stać go na jeszcze jedno. A CZAS PŁYNIE!!!

 

W końcu, metodą kolejnych przybliżeń, gość finalizuje zakupy. Chwytam dwie butelki soku i śmigam na PK9, na którym melduję się o 8:55, a stamtąd bez zbędnej zwłoki na PK13 (9:29). Potem kolej na PK11 (10:04) i PK18. Tu dojazd był niebanalny – długa droga, a właściwie bardziej przecinka przez las, podmokły teren miejscami uniemożliwiający jazdę. Mimo to trafiam od razu (10:40).

 

Na razie idzie mi szybciej niż myślałem, więc postanawiam jednak zaliczyć PK10, który wcześniej chciałem pominąć. Wybieram prostszy nawigacyjnie i z lepszymi drogami wariant przez Starogard, gdzie uzupełniam też zapasy jedzenia i picia. I tu zaczynają się problemy – droga w remoncie, objazd, osiedle w miejscu, gdzie miało nie być nic, zupełnie nowa droga nieistniejąca na mapie... Okazuje się, że w mieście też można zabłądzić. Ale ma to przynajmniej ten plus, że łatwiej złapać języka. W końcu trafiam na właściwą drogę do leśniczówki Semlinek. Chwilę jadę razem z dziarskim dziadkiem na składaku, który opowiada o swojej młodości i grzybach w miejscowych lasach. Po chwili (11:58) docieram do PK10 koło leśniczówki Semlinek.

 

To był najdalej wysunięty na południe punkt. Teraz skręcam na północ i od razu dostaję podmuch w twarz. Dopiero teraz okazuje się, jak silny mamy wmordewind tego dnia. Będzie mi towarzyszyć już do końca trasy. Oczywiście prędkość od razu drastycznie spada. Kieruję się na PK16. W Kręgu zamierzam przeciąć linię kolejową i przez las dotrzeć do PGR Bączek, jednak okazuje się, że zamiast torów jest całkiem przyzwoita droga. W myśl hasła „rowery na tory” jadę więc do Bączka po (nieistniejących) torach. PK16 wygląda na trudny nawigacyjnie, ale udaje mi się nie błądzić (12:49).

 

Zostało mi jeszcze 4 punkty i niewiele ponad 2 godziny czasu. Już widzę, że na pewno nie zdążę zaliczyć wszystkich, ale mam nadzieję na przynajmniej dwa. Kieruję się na zachód na PK15 Zamkowa Góra. To był dla mnie zdecydowanie najtrudniejszy punkt – cały czas pod wiatr, pod górę, po kiepskich drogach, po wąwozach. Tyle że przynajmniej nie musiałem się – jak niektórzy – przeprawiać przez rzekę. Na punkcie jestem o 13:43.

 

Czasu coraz mniej, więc rezygnuję z PK17 i przez Skarszewy zmierzam w kierunku mety. Póki jadę na wschód, jedzie się wyśmienicie, bo wiatr w plecy. Jednak wkrótce trzeba odbić na północ i zaczyna się ciężko. W Kamirowie tracę nadzieję na zaliczenie PK12 i koncentruję się tylko na tym, by zmieścić się w limicie. Mirowo, Gołębiewko, Gołebiewo Wielkie... Dlaczego ciągle jest pod górę? I dlaczego te wszystkie TIR-y muszą jechać w przeciwnym kierunku? Jak przejadą i dmuchną, to niemal staję w miejscu.

 

Zaczyna się dramatyczny wyścig z czasem. Po drodze doganiam parę osób i walczymy razem. Mam dosyć tego wiatru i całego Harpagana. Ale kręcę ile mam jeszcze pary w nogach. Wreszcie widać Trąbki, ale zostało tylko kilka minut. Mijam pierwsze zabudowania, jeszcze droga dojazdowa do szkoły. Gdzie ta meta??? Boisko, taśmy, koniec! Czas? 15:00! Just in time.

 

Uff, po tym finiszu długo nie mogę dojść do siebie. Dopiero doskonały gulasz w bazie stawia mnie na nogi. Mała drzemka, pakowanie i jadę odwiedzić rodzinę w Gdańsku. Niestety, nie mogę zostać na ogłoszeniu wyników. Liczę jednak na to, że zmieściłem się w pierwszej „10”.

 

Dopiero po kilku dniach dowiaduję się, że zająłem II miejsce :)

 

Krzysztof Przyłucki

 

Przejechana odległość: 97,15 km

Efektywny czas jazdy: 5:20

Prędkość średnia: 18,22 km/h

Prędkość max: 48,7 km/h

(dane dotyczą części rowerowej)