Relacja z H-32 - Trasa Rowerowa

Leszek Pachulski

 

JAK ZOSTAŁEM HARPAGANEM

"Dobry" początek

Jest ciemno, pada deszcz, +8 °C, dojeżdżam do bazy rajdu na orientację. Strasznie mało czasu. Start zupełnie gdzie indziej - na jakimś rynku. Wsiadamy na rowery - chłopaki ognia już 6.30 !!!. Na rynku wśród lejącego deszczu ktoś huczy przez mikrofon coś o mapach. Zgłaszamy się według instrukcji: poproszę mapę. Zmoknięta dziewuszka daje każdemu z nas po jednym arkuszu A3 z czarno-białym ksero, złożonym na pół w foliowej koszulce: "na drugą mapę musicie poczekać, zaraz przywiozą z bazy". O co jej chodzi ??. Okazuje się, że potrzebne są dwie mapy formatu A3, że skala map to 1 : 50000 a nie jak w komunikacie startowym "100". No ile jeszcze mamy czekać?? - zwracam się do kogoś wyglądającego na organizatora: "SORRY panowie map nie ma i nie będzie - widocznie ludzie pobrali po kilka egzemplarzy, spróbujcie w bazie"
No ładny król - minęło 20 minut od startu a my bez jednej z potrzebnych map, zmoczeni do suchej nitki na rynku w małym miasteczku na północ od północy. Walimy z powrotem do bazy. Na ścianie wisi już mapa, ale przecież jej nie zerwiemy. Dookoła kilkanaście osób poszukujących brakującego ogniwa i zawiedzionych tak samo jak my. Na szczęście mamy "Nadleśnictwo Wejherowo" 1:50000. Przerysowujemy punkty kontrolne. Co za kocioł. Przez ten czas zdążyło się przynajmniej rozwidnić. W pośpiechu przerysowane punkty kontrolne - cholera wie jak (nie)dokładnie. Co prawda nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale żeby aż tak. Ruszamy na południe. Na celowniku punkt opisany jako krzyż na rozwidleniu dróg - spisać kod napisany białą farbą. Cały czas pada.. Teoretycznie wiemy jak tam dojechać i już zaraz "zaliczymy" nasz Pierwszy_Punkt_Na_Harpaganie. Czujemy wszyscy trzej ogromne podniecenie. Za chwilę ma się dokonać Nasza tajemna inicjacja - i co? Na rozwidleniu dróg zaznaczonym na mapie nie ma żadnego krzyża. Chwila - Panowie może jakiś głupi błąd - zastanówmy się o co chodzi. Jeździmy po całej okolicy. Na jednym z sąsiednich skrzyżowań, co prawda nie ma krzyża, ale na drzewie są jakieś dwie białe litery. Wyciągamy karty startowe.. Jacek karta, dawaj kartę. W pośpiechu, na starcie, Jacek zostawia kartę w bagażniku samochodu. Szybko "telefon do przyjaciela". Tata Jacka ma zapasowe kluczyki, pojedzie do bazy i przywiezie kartę do Jacka domu, który znajduje się dokładnie po drodze. Spisujemy kod i dalej jazda. następny punkt pryszcz i na dodatek wszystko się zgadza. Z Rewy odbijamy na zachód na punkt nr 5. Dojeżdżamy na górę Kazimierz. Jest antena komórkowców, jest leśniczówka, jest nawet leśniczy, ale PK nie ma. W okolicy kręci się 30-tu chętnych do zaliczenia PK 5. Robimy tyralierę i szukamy go jak zaginionego dziecka - i nic. Po pół godzinie rezygnujemy wpisujemy do kart "brak PK".

"harpagan_domator"

Jedziemy do domu Jacka w Rekowie koło Redy. Jacek odbiera kartę startową, ale Kasia (żona Jacka) już zdążyła zaparzyć kawę czy herbatę, pokroić ciasto i w ogóle nie miała zamiaru nas wypuścić z domu zanim nie wyschniemy. Faktycznie wyjechaliśmy po godzinie, ale za to najedzeni, napici i w suchych skarpetach - dodatkowo w foliowych workach na nogach - nadal padało (dzięki Kasiu). Takich sytuacji się nie zapomina.
Potem już było normalnie. Punkty na swoich miejscach, sił coraz mniej i zmiany planów w związku z nieuchronnym upływem czasu. 

Na szczęście był to ostatni spaprany organizacyjnie Harpagan - potem było już tylko lepiej.
Tak to się zaczęło. H 24 Puck, 19.10.2002 r. Pierwszy sezon na wyścigowym rowerze. Zero doświadczenia w nawigacji rowerowej. Jakieś tam pojęcie o mapie jeszcze z czasów studenckich, w tym krótki epizod w SKPT, zaliczony kurs, egzamin i uprawnienia przewodnika studenckiego, kilka Darżlubów - na piechotę.
Wspólny start z dwoma kolegami z Kancelarii Jackiem Z. i Haraldem L. (kolor skóry: biały), potem w Elblągu na H 25 wystartowaliśmy aż we czterech - młodych prawników. Jesteśmy chyba najbardziej ekstremalną Kancelarią w Polsce.

Po nitce .

Następne edycje: Zblewo: pierwsze "pęknięte" 200 km., Bytów - solowy występ -to nie dla mnie (śmiertelna nuda), Kościerzyna (debiut harpaganowy Szymona), Sierakowice, Rytel, Bożepole - próbujemy i docieramy team ("Jedna sekunda" Szymon Ciarkowski i Leszek Pachulski), który potem ma dwukrotnie wystartować - i to całkiem skutecznie - w najtrudniejszej imprezie rowerowej o jakiej słyszałem i chciałem w niej wystartować, aby w końcu osiągnąć najbardziej nieosiągalne: zdobyć tytuł rowerowego Harpagana.

. Do kłębka

Za internetową poradnią językową PWN ustaliłem, że: Harpagan znany jest w gwarach małopolskich:
1) na Podhalu: 'osobnik nadzwyczaj impulsywny' (T. Bukowski-Grosek, Gwaro podhalańsko, fto dziś tobom włodo. Słownik gwary góralskiej, Chicago 2000, s. 43);
2) w Gorcach: 'człowiek nieokrzesany, gruboskórny' (J. Kobylińska, Słownik gwary gorczańskiej (zagórzańskiej), Kraków 2001, s. 49;
3) na pograniczu Małopolski i Śląska: 'wytrwały i szybki w robocie' (W. Skoczylas, Słownik gwary
używanej w Kozach, Kozy 2002, s. 68;
W podobnych znaczeniach - 'człowiek narwany, zawzięty, gwałtowny' - harpagan występuje w pow. suskim, proszowickim, bocheńskim, dębickim, tarnowskim, rzeszowskim i brzozowskim.
Notowany był również w polszczyźnie mówionej mieszkańców Krakowa (K. Ożóg, O współczesnych polskich wyrazach obraźliwych, Język Polski XLI: 1981, s. 183). O jego dość znacznym rozpowszechnieniu może świadczyć umieszczenie go w "krakowskim" Słowniku współczesnego języka polskiego pod red. B. Dunaja, Warszawa 1996, s. 301: 'człowiek o gwałtownym usposobieniu, popędliwy, a przy tym ordynarny w obejściu'.

Ścieżki języka i ludzkich dążeń są niezbadane. Żeby setki ludzi dwa razy do roku, a biorąc pod uwagę konieczność przygotowania i treningu, przez całe lata wylewało litry potu i łez, żeby dostać certyfikat osobnika nadzwyczaj impulsywnego, nieokrzesanego, gruboskórnego, narwanego, zawziętego, o gwałtownym usposobieniu, popędliwego, a przy tym ordynarnego w obejściu ???

Od zakończenia H 28 w Kościerzynie wydaje mi się że już wiem co trzeba zrobić żeby To zrobić ale ciągle coś nie wychodzi.

"le grande finale"

Wreszcie ranek 21 października 2006 r.: gotowi do walki Szymon C. nr 598, Jarek W. nr 810 i ja Leszek P. nr 635. Na początku mamy więcej chętnych na wycieczkę: jest Sławek (Slash) i Lechoo, ale po godzinie skład stabilizuje się jak powyżej. Na starcie jest też mój brat Jarek P., który jest w bardzo groźnej, wstępnej fazie cyklozy - rower kupił w maju tego roku i po pół roku startuje w harpaganie, przejeżdża 160 km. i zalicza 12 PK za 38 punktów - Really Big Brother.

Dla pewności dokupiona czołówka dla śledzenia mapy także przed brzaskiem i po zmroku (dotychczas startowałem ze zwykłą lampą rowerową na kierownicy) reszta sprzętu i wyposażenia zaprawiona w wielu bojach wytrzyma i tym razem. Wziąłem nawet transparentny marker i długopis - chyba pierwszy raz. W plecaku jak zwykle napój energetyczno-orzeźwiający: 2 liry wody (sopocka kranówa) 300 ml. miodu lipowego z północnego Mazowsza i sok wyciśnięty z pięciu cytryn (przepis pochodzi do Slasha) oraz pyszne bułeczki przygotowane przez moją Isię.
Władza lokalna zagrzewa do boju. Start. Mapy poszły w ruch.
Kiedy analizowałem poprzednie starty i przyczyny dla których nie byłem jeszcze "Harpaganem" okazało się, że główna przyczyna to brak planu. Dobre rady i podglądanie Bartka Bobera na poprzednich edycjach dały do myślenia. Tym razem po odebraniu mapy siadłem spokojnie na scenie i zacząłem analizować. Za chwilę zjawili się Szymon i Jarek. Próbowaliśmy ustalić plan i go dokładnie narysować na mapie. Ciągle ubywało minut do limitu czasu a my siedzimy na stadionie w Przodkowie i oglądamy mapy - dosłownie z każdej strony. Powoli kiełkuje koncepcja trasy. Wprowadzam ustalenia na mapę najdokładniej jak to możliwe. Jedziemy markerem aż do PK 20 (to daleko za półmetkiem trasy) resztę zrobiliśmy w czasie popasu na Wieżycy (PK 18) - na naszym półmetku. Ruszamy; na Polarze jest 6.47.

Właśnie na Wieżycy - najwyższej górze od Atlantyku do Uralu - zaczyna kiełkować prawdziwa nadzieja, że może się udać. Poganiamy się na punktach, jemy i pijemy w biegu. Szymon ciągnie do przodu i zmusza nas - dziadków do wyplątywania języka z pomiędzy szprych - nie poddajemy się jednak i grzejemy ile sił w nogach i nadziei w sercach. Po drodze jakieś minimalne wtopy - bez znaczenia. Jest super. Po drodze mijam się kilkakrotnie z bratem - też jest zadowolony i daje radę.
Okoliczności przyrody naprawdę zapierają dech w piersiach. Niby znamy te widoki i nastroje, ale wschód słońca nad doliną Raduni, wynurzające się z mgły złoto - jesienne bukowe połacie, napełniają radością i dodają skrzydeł. Odsyłam do zdjęć chłopaków z Poznania na http://www.mtbo.poznan.pl/2006/h32/0.htm - są genialne i prawdziwe - naprawdę było tak pięknie.

17.36 przedostatni (13) PK do mety tylko "dwójka" - Trzy rzeki i niewielki podjazd do Przodkowa. Na dojeździe do 13-tki trochę gubimy gdzieś Jarka, ale potem w drodze na 2-kę gubimy się sami (za nami prawie 240 km i pewnie część mózgu zżarta przez zmęczenie nie pozwala przytomnie patrzeć na mapę) Na PK 2 łączymy się z Jarkiem i do mety jedziemy razem. Aż się boję myśleć - nie ja nie umiem myśleć, drę się do Szymona: czy na pewno zdążymy??, chociaż i z mapy i z zegara, i ze znajomej okolicy wynika że musi się udać. Do końca nie odpuszczamy i pełnym ogniem grzejemy pod górę do Przodkowa. Wreszcie jest meta. Wielkie czerwone 11.55 powoduje euforię i radość, którą na pewno widać. Gratulacje od znajomych i nieznajomych. Dawno się tak nie czułem. Coś pięknego.
Właśnie tak zostaliśmy 16, 17 i 18 ROWEROWYMI HARPAGANAMI w historii świata.

Pojechaliśmy tak: 14,6,3,9,8,16,12,17,7,18,1,20,10,5,4,19,11,13,2. Zrobiliśmy 244 km. suma przewyższeń 2020 m. avs. 24,4 km/h.

Nasza trasa nie była optymalna, nie wygraliśmy, nie dostaliśmy pucharów, ale udało się to o czym marzą setki podobnych nam bikerów, o czym marzyłem ja, co jest najbardziej nieosiągalnym z celów jakie kiedykolwiek postawiłem sobie do realizacji.

Oczywiście można się czepiać, że "tramwaj", że prawdziwy harpagan musi jechać sam, ale uwierzcie raz tylko jechałem harpagana sam i było to cholernie nieprzyjemne - to kwestia charakteru a nie słabości.

Pozostaje jedno pytanie: Co dalej ? :)

   
Leszek Pachulski
czasami jako
Leszek Sopot